Jestem na świeżo po seansie, jeszcze mam palce zmarznięte bo zimno na dworze, ale chciałem się podzielić z Wami moimi wrażeniami.
Ostatnio, po festiwalu w Gdyni, popularne stało się przekonanie, że polskie kino wreszcie wychodzi na prostą, że ten festiwal był dobry, co jest równoznaczne z faktem, że w Polsce powstają dobre filmy. Wiele dobrego słyszałem też o "S@motności w sieci". Że to wreszcie film na poziomie europejskim, film który trafi do wszystkich, a nie tylko do zaściankowej grupy Polaków. Ale czy na filmie o którym krążą takie opinie normalne jest to, że widzowie wychodzą w trakcie seansu? Odpowiedźcie sobie sami na to pytanie...
O scenariuszu tego filmu można powiedzeć, że łamie wszelkie utarte schematy. Dlaczego? Po pierwsze nie ma w nim czegoś takiego jak struktura, nie da się wyróżnić podziału na ekspozycję, rozwinięcie i zakończenie. Oraz - co mnie najbardziej zdziwiło - baaardzo ciężko znaleźć tu jakiekolwiek punkty kulminacyjne, czy punkty zwrotne akcji
Ponadto autor scenariusza wziął sobie za punkt honoru to, żeby tylko nie przegadać filmu. Ale chyba w tej swojej ostrożności przesadził (wspomnę tylko, że nie czytałem książki. Oceniam to co zobaczyłem na ekranie i to co zrozumiałby przeciętny widz bez znajomości treści tego "bestsellera"). Dialogów w tym filmie jak na lekarstwo, a gdy już tylko się pojawiają - to lepiej żeby ich w ogóle nie było. Albo są kompletnie sztywne i sztuczne, albo przesiąknięte poetyckim patosem (rozmowy jakie prowadzą główni bohaterowie za pośrednictwem internetu
)
Poza tym poraz kolejny dochodzi do głosu zanudzizm i popularna swego czasu historyka "o krowie, która dowiedziała się, że ma trafić do rzeźni". Jak zapewne część z Was pamięta, krowa przez większą część tej historyjki rozmyśla, zastanawia się, analizuje. Nie inaczej jest w przypadku tego filmu. Momentów refleksji jest mnóstwo, ich symbolizm aż kipi, dłużą się w nieskończoność i nudzą niemiłosiernie
Autorowi wystarczyło inwencji na pierwsze 20 minut filmu, dalej jest już tylko odcinanie kuponów, powtarzanie ujęć, ukazywanie tytułowej samotności. No ale żeby nie było tak nudno, to od czasu do czasu po ekranie przebiega naga Magdalena Cielecka.
W recenzji "S@motności... " przeczytałem, że jednym z przejawów "europejskości" tego dzieła jest to, że akcja dzieje się w stolicach europejskich państw, Berlin, Paryż. Chyra zawędrował także do Nowego Orleanu. Po co ? Właściwie trudno określić. Środkowa część filmu to nic innego jak wycieczka turystyczna. Realizatorzy chyba pojechali sobie na wakacje i ot tak nakręcili sobie nieco fotosów. Cholera, kto na to dał pieniądze? I najważniejsze - po co ?!
Zdjęcia - typowo polskie. Kamera najczęściej subiektywna, z ręki, blisko postaci. Ale Adamek musiał też pobawić się ujęciamy przez szyby, szklanki, itp. Mamy więc refleksy, szwenki, najróżniejsze detale, oraz "leit motiv" w postaci szerokiego planu, w którym postać głównego bohatera jest wręcz przytłaczana przez otoczenie. Ot i cała samotność
Dźwięk - tragedia :/ no żeby w profesjonalnym filmie trafiły się miejsca, w którym nie słychać dialogów.. no drodzy moi:/ Dźwięk ogólnie mówiąc jest fatalny... niczym nie uzasadniony pogłos, mastering taki jakby go w ogole nie bylo... no z czym do Europy :/
A czarę goryczy przepełnia muzyka. Zapewne miała symbolizować samotność - w związku z czym instrumentacja jest uboga, pełno dysonansów, zgrzytów, szumów, itp. A do tego rwała się przy zmianie miejsca akcji. No czegoś takiego to znieśc nie mogę
Montażysta ciął muzykę bez znieczulenia po skończonej scenie. No chyba, że to też miało coś symbolizować
Podsumowując, daaawno się tak w kinie nie wynudziłem, nie wymęczyłem. Słowem, dla mnie osobiście ten film to jedna wielka porażka. Oczywiście, zdaje sobie sprawę, że to obraz głęboki, ciężki, no ale nawet tego typu dzieła nie mogą być dla widza przytłaczające
A ten film niestety mnie przytłoczył - brakiem akcji, wiejącą z każdego miejsca nudą, wszech obecną reklamą mBanku :/
Chciałbym, naprawdę chciałbym zmienić w końcu opinię o polskim kinie. Ale jak na razie nic nie wskazuje na to bym miał ku temu podstawy. Polska jednak nadal zostaje na swoim miejscu w szeregu - czyli w zadupiu filmowym.