Przy okazji wrzucenia swojego ostatniego scenariusza, a też i przy gorącej dyskusji jaka wywiązała się wcześniej, przy okazji premiery Quantum of Solace, zaobserwowałem, że jest na tym forum parę osób, które przynajmniej lubią oglądać filmy o 007 (tylko ja tu chyba jestem fanatykiem
). Czemu by więc o tym nie pogadać? Zwłaszcza, że ostatnio forum trochę pustoszeje. Anywany, pomyślałem, że dobrym punktem wyjścia mógłby być szczegółowy ranking wszystkich 22 filmów, wraz z uzasadnieniem, który robiłem jakiś czas temu na forum brytyjskie. No to siu
1. Szpieg, który mnie kochał
Zdecydowanie najlepszy film w serii. Wciągająca fabuła ze świetnym wątkiem Anji Amasowej, który jest ni to romansowy ni to rywalizacyjny, co tylko dodatkowo go uatrakcyjnia; jedne z najlepszych lokacji (jak chociażby Egipt), zapierający dech w piersiach PTS i najlepsza ze wszystkich theme song. Film zachowuje także idealny balans między scenami akcji (które również są również bardzo „bondowskie” – jak choćby pościg Lotusa i helikoptera) a rozwojem fabuły. Jest to także zdecydowanie najlepiej zagrany z Bondów przez Moore’a, ze świetnym, typowo bondowskim humorem. Między sir Rogerem a Barbarą Bach wyczuwa się chemię, w scenach z ich udział aż iskrzy. Szpieg to w ogóle bardzo barwna galeria postaci, że wspomnę chociażby o najlepszym z całej serii hanchmanie – Jawsie czy generale Gogolu. Bardzo ciekawe są także gadżety z wydziału Q (świetny jak zawsze Desmond Llewelyn), podwodny Lotus to wręcz mistrzostwo świata. Mamy w Szpiegu także nawiązanie do OHMSa, pokazujące ciągłość serii i postaci. Ciężko znaleźć coś co w tym filmie by nie grało. Może i Stromberg ma dość kontrowersyjne motywy i cele swoich działań, jednak nie możemy zaprzeczyć, że jest godnym Bonda przeciwnikiem i przy tym bardzo złowieszczym i ekscentrycznym. Jego chłód i nieludzkie wręcz opanowanie są w stanie przyprawić człowieka o gęsią skórkę.
Reasumując – Szpieg, który mnie kochał to film pozbawiony wad, za to z całą masą zalet, a zarzut o bycie remakiem YOLTa odeprzeć można w łatwy sposób. Skoro wyszedł z tego najlepszy film z serii, to chyba warto było?
2. Świat to za mało
Drugi na mojej liście i najbardziej oryginalnie skonstruowany ze wszystkich Bondów. Wielkim plusem jest fabuła prowadzona tylko i wyłącznie z perspektywy 007, o wszystkim dowiadujemy się wtedy kiedy i on, co dodaje dodatkowego smaczku oglądaniu. Fabuła sama w sobie jest bardzo wciągająca, ze świetnym zwrotem na końcu. Electra i Renard to jedni z najlepszych przeciwników z całej serii i do tego świetnie zagrani. Każe słowo Sophie Marceau spija się wręcz z ekranu. Dodatkowo bardzo iskrzy między nią a Bondem, dzięki czemu scena, w której ten ją zabija jest tak dramatyczna i mocna. Mamy tu także najlepszego pomocnika w serii – Valentina Żukowskiego (również świetna rola) – a Brosnan daje popis świetnego aktorstwa – Bond jest dokładnie taki jak powinien być i chociaż zachowuje swój dawny luz i poczucie humoru, za co go tak kochamy, jest tutaj bardziej „mroczny” niż w TND, jego charakter skłania się bardziej w stronę książek. To taki Bond jakiego chciał stworzyć Dalton, ale nie do końca mu się to udało. W ogóle do aktorstwa w tym filmie nie można mieć zastrzeżeń. Przepiękna Denis Richards, przyprawiająca o zawroty głowy, kiedy pokazuje się w tych obcisłych, krótkich spodenkach, wcale nie gra specjalnie źle. Nie rozumiem dlaczego tutaj wszyscy tak jej nienawidzą. Daje radę także John Cleese jako Q, dając zapowiedź dobrego występu w DAD. Tak też zresztą było.
W Świecie mamy także świetny PTS, a boat chase po Tamizie to chyba najlepszy boat chase w serii. To po prostu świetny Bond, w klimacie FYEO, dobra odmiana bo aż nadto wybuchowym TND.
3. Tylko dla twoich oczu
Właściwie powinien być na tym samym miejscu co TWINE. Bardzo dobra fabuła, najlepszy pościg samochodowy w serii (tak, ten z żółtym Citroenem), najlepsza muzyka w całej serii, jeden z najbardziej spektakularnych stuntów i druga na mojej liście ulubionych theme song. Mamy też kolejne nawiązanie do Tracy w PTSie, który również należy do lepszych w serii. Jest to także przede wszystkim jeden z lepszych występów Moore’a, którego miny z tego filmu oglądać można by w nieskończoność. Pomimo mroczniejszego klimatu, w FYEO nie brakuje także świetnego humoru, Bond pozostaje Bondem. Ma także jednego z lepszych sprzymierzeńców – Colomba (fenomenalny Topol) i jednego z ciekawszych przeciwników – również świetny Kristatos. Bardzo dobrzy są także henczmeni – Lock i Kriegler. Sprawdza się także Carola Boquet – ponętna i zarazem niewinna. Między nią a Moore’m iskrzy prawie tak mocno jak z Barbarą Bach w Szpiegu.
Czasami wydaje się, że niektóre ze scen akcji są nie do końca uzasadnione, ale nie przeszkadza to bynajmniej w oglądaniu filmu. Pościg po torze bobslejowym należy zresztą do najfajniejszych ze „śniegowych” potyczek Bonda.
Fajnie wpleciony został też motyw ciągnięcia za łodzią z książki Live and let die.
Miodzio!
4. Pozdrowienia z Rosji
Klasyczny, najlepszy w dorobku Connery’ego Bond i zarazem najwierniejsza ekranizacja powieści Fleminga (drugiej najlepszej, jaka mu się udała). Wciągająca fabuła, dobre tempo akcji, drugi najlepszy sprzymierzeniec – Darko Kerim. Rosa Klebb jest naprawdę nieprzyjemna i budzi strach, cała intryga bardzo płynnie się rozwija i ten film naprawdę ogląda się z wielką przyjemnością. Dobry jest także sam Connery i jego partnerka. Jedyne zastrzeżenie jakie mam do tego filmu do Grant, który w książce jest o wiele bardziej przerażający i wyrazisty niż w filmie. Ten jest po prostu sprytnym, płatnym zabójcą, Grant w książce jest psychopatą i to sprawia, że w scenie w pociągu naprawdę ma się napięte nerwy podczas lektury.
5. Śmierć nadejdzie jutro
To jeden z tych filmów, które mógłbym oglądać w nieskończoność raz za razem i nigdy mi się nie znudzi, a wszystko za sprawą genialnego duetu Brosnan – Berry.
Ale od początku. Film ma przede wszystkim bardzo dobrą fabułę, która nie dość że zawiera masę odniesień do poprzednich filmów (jak na rocznicową produkcję przystało) to jeszcze sama w sobie jest bardzo ciekawa i płynnie się rozwija.
Na szczególną uwagę zasługuje rewolucyjny PTS wraz z creditsami, pierwszymi z serii, które również pokazują część fabuły. Mamy w tym filmie także świetne lokacje – Korea, Kuba, Islandia.
DAD jest także popisem aktorskim Brosnana, najlepszym ze wszystkich jego filmów – to jest po prostu Bond, bez dwóch zdań. Takiego luzu nie miał w żadnym poprzednim filmie, widać, że bawi się rolą i sprawia mu to wielką przyjemność. Sypie także dowcipami jak z rękawa, a robi to w typowy dla Brozzera sposób – no lepiej się nie da!
Piękna Halle Berry także przyciąga bez przerwy nasz wzrok, czeka się z utęsknieniem na każdą jej scenę z Brosnanem. Tam się iskry sypią, że aż miło.
No i ten Gustaw Graves, bardzo wiarygodny, współczesny villan i dobry henchman Zao. Świetny jest także niewidzialny samochód, to jeden z lepszych gadżetów w całej serii.
DAD to świetny, współczesny Bond, pełen zapierającej dech w piersiach akcji, ale także i humoru, a wszystko to osadzone w ramach bardzo dobrej historii; film pełen lekkości i czasem z lekkim przymrużeniem oka. Majstersztyk.
6. Licencja na zabijanie
Drugi i zarazem ostatni występ Daltona jako agenta 007, chociaż tym razem został wręcz tragicznie uczesany. Nie to na szczęście decyduje o jakości filmu. Zacząć trzeba od świetnego PTSa i udanego powrotu Heddisona do roli Leitera – to jedyny, „prawdziwy” Felix Leiter w serii. Potem, fabularnie, jest też coraz lepiej. Historia rozwija się bardzo płynnie i naprawdę wciąga, fajnie że włączono tutaj tak dużo odniesień do twórczości Fleminga. Sanchez jest z kolei jednym z najlepszych i najbardziej wiarygodnych przeciwników. Bezwzględny skurwiel, chcący za wszelką cenę sprzedawać swoje narkotyki. To świetna postać i świetna rola, podobnie jak bardzo dobry jest Krest. W tej mroczniejszej konwencji sprawdza się także Dalton, chociaż jak wspomniałem wyżej, brakuje mu trochę tego bondowskiego luzu i poczucia humoru. Jego brak to chyba największy i jedyny mankament Licencji. Mamy tu bowiem świetne sceny akcji, fajny wątek romansowy, chociaż na szczęście nie wykraczający poza dopuszczalne dla Bonda ramy, a przyjazd Q i jego zachowanie względem 007 powala na łopatki. To najlepszy Q ze wszystkich filmów i gdyby nie on LTK dużo by straciła. Podsumowując – solidny Bond, chociaż brakuje mu trochę humoru i lekkości.
7. Człowiek ze złotym pistoletem
Sir Roger Moore po raz drugi, po raz drugi także szeryf Pepper! Można chcieć czegoś więcej od życia? W każdej scenie z Pepperem można boki zrywać, a Moore zdążył już nabrać tego swojego luzu, więc nie daje się mu stłamsić. Mamy tu także dobrą historię, obfitującą w ciekawe sceny akcji (zwłaszcza w szkole Kung – Fu) i galerię barwnych postaci, takich jak Goodnight, Nick Nack (jeden z fajniejszych henchmanów) i oczywiście sam Scaramanga. Bardzo dobry jest także stunt ze skokiem samochodem przez rzekę.
Filmowi nie brakuje humoru również ze strony Bonda, a ostatnia scena w połączeniu z piosenką na napisy końcowe to mały majstersztyk. W ogóle Bond jest tutaj świetny, ciągnie fabułę i jest bardzo wyrazisty, „bondowski”.
Człowiek to jeden z tych bardziej frywolnych filmów o 007, ale po będącym bardziej serio LALD pasował jak znalazł. No i jest świetnym filmem, jednym z tych co to je można bez końca oglądać.
8. Zabójczy widok
Kolejny, mroczniejszy Bond w dorobku Rogera Moore’a. To nie prawda, że wszystkie były tylko i wyłącznie czarnymi komediami, AVATAK jest często bardzo poważny i dramatyczny. Myślę, że tutaj nie ma co się specjalnie rozpisywać. Dobra, mocna historia z ciekawymi lokacjami i genialnym Christopherem Walkenem jako Zorinem. Dobrym sprzymierzeńcem jest także sir Godfrey a Tanya Roberts zwala z nóg nie tylko urodą ale i niezłą grą, świetnie pasującą do jej roli – słodkiej idiotki, która usiłuje stylizować się na twardą, niezależną kobietę. Wcale nie przeszkadza tutaj starszy wiek Moore’a, wręcz przeciwnie, dodaje smaczku niektórym scenom.
Nie obraziłbym się jednak gdyby odwrócono kolejność i Moore zrobiłby TLD a Dalton zagrałby w AVATAKU jako swoim pierwszym filmie. Też sprawdziłby się w tej historii, w której nie ma tyle co zwykle humoru (chociaż oczywiście znajduje się tutaj zawsze na swoim miejscu i sprawdza się znakomicie).
P.S Jedyne co mi się w tym filmie naprawdę nie podoba to Grace Jones. Jakoś mi tam nie pasuje.
9. Moonraker
Mam z tym filmem podobny problem jak z Thunderballem i Jutro nie umiera nigdy. Pierwsze półtorej godziny jest po prostu fenomenalne. Dobra, wciągająca fabuła, świetna gra Moore’a, świetny humor, Drax to jeden z najfajniejszych przeciwników a Jaws szaleje jak to zwykle. Do tego mamy bardzo dobre sceny akcji (jak ta z kolejką górską). I wszystko byłoby super gdyby nie kosmiczna bitwa na samym końcu. Jak na tamte czasy musiała oczywiście robić piorunujące wrażenie, ale teraz wygląda trochę dziwacznie i raczej kiepsko się ma do całej fabuły filmu. Mało wyrazista jest także doktor Goodhead, właściwie ma się do niej raczej obojętny stosunek. Mimo to, za pierwsze półtorej godziny można ten film wielbić jak mało który.
10. GoldenEye
Debiut Pierce’a Brosnana jako 007 i już wielki sukces. W scenariusz napisany wyraźnie pod Daltona Brozzer wniósł świeży powiew Bondowskiego humoru, luzu i stylu i zapoczątkował bardzo udaną erę filmów. I pewnie umieściłbym GE na miejscu LTK w moim rankingu, gdyby nie to, że Licencja ma świetnego Heddisona i „przyjazd Q”. A potem okazało się, że jest cała masa filmów z Moore’m które jednak są lepsze. Cóż, Moore to w końcu najlepszy Bond.
A wracając do GE to ma bardzo dobry PTS ze świetnym stuntem, dobrą i emocjonującą historię. Ma też świetną Bond girl – Izabelę Scorupcco – i sprzymierzeńca Jacka Waide’a. Sean Bean jako Kozak też jest bardzo wiarygodny, a Boris „invincible” jest fajnym, humorystycznym akcentem.
W GE znajduje się także cała masa spektakularnych scen akcji, na czele ze świetnym pościgiem czołgiem. Dobry Bond.
11. Dr. No
Pierwszy film z serii, zawsze będzie bardzo mile wspominany chociażby z tego względu. Dobra fabuła, dobrze dostosowana na potrzeby filmowe. Sceny akcji jak na tamte czasy też są niezłe. O Ursuli Andrews myślę, że nie ma sensu pisać, bo wszyscy dobrze wiemy jaka jest piękna. Dobry jest też Quarrel, Leiter w prządku a i sam Dr. No też specjalnie nie denerwuje.
Dobrze się ogląda, mamy tu przyjemne dla oka lokacje i dwie godziny dobrej zabawy. Jedyne do czego można się przyczepić to wątpliwe jeszcze wtedy umiejętności aktorskie Connery’ego (patrz „co jest nie tak z tym Crab Key, dlaczego nie możemy tam popłynąć?”).
12. Jutro nie umiera nigdy
To samo co z Moonrakerem. Świetne pierwsze półtorej godziny, potem gorzej. Tutaj mamy absolutnie świetnego przeciwnika - Carvera, dobrego, budzącego skrajnie negatywne emocje henchmana Stampera i niezłą historię. Ponadto bardzo ciekawą postacią jest Paris Carver, że o doktorze Kaufmanie już nie wspomnę. Sam Brosnan sprawdza się świetnie i bardzo dobrze wygląda w mundurze marynarki.
Wrażenie robi też zdalnie sterowany samochód a nade wszystko pościg motorowy.
Mamy tutaj sporo humoru i sygnałów, że jest to kontynuacja serii, że to ten sam Bond co za Connery’ego, Moore’a i Daltona. Jedynym mankamentem przez pierwsze półtorej godziny jest mało interesująca Michelle Yeoh. I wszystko byłoby pięknie gdyby nie ostatnie półgodziny, które wygląda jak wyjęte z gry komputerowej. Brosnan z jednym karabinem chodzi po statku i wszystkich zabija. To już przesada, aczkolwiek tekst „let’s stay undercover” na końcu jest bombowy. I to „Surrender” na napisach końcowych. Powinno być theme songiem. To numer 3 na mojej liście piosenek z Bondów.
13. Żyj i pozwól umrzeć
Debiut Moore’a w roli agenta jej królewskiej mości. Udany. Fabuła na szczęście mało czerpie z oryginalnej historii Fleminga, bo akurat jest to jedna z gorszych jego książek (gorszy jest chyba tylko Moonraker), i daje radę. Wszystko raczej trzyma się kupy i płynnie się rozwija. Bond pokazuje swój charakter już w świetnym PTSie z włoską agentką a im dalej tym lepiej. Sceny z Jane Seymour są bombowe, w ogóle Moore jest tutaj centralną postacią i ciągnie cały film. Dobry jest też Mr. Big i złowrogi Baron Samedi, którego nie da się zabić. To miły nierealistyczny element w na wskroś realistycznej fabule, choć oczywiście nie pozbawionej humoru, co przecież w Bondach najważniejsze. Fajne mamy też tutaj zabawki od Q jak choćby wybuchowa pastylka czy zegarek z piłą tarczową. LALD to udana zapowiedź złotego okresu w historii serii.
14. Światła dnia
Debiut Daltona, a szkoda, bo byłoby to świetne zakończenie dla Moore’a. Film ma bardzo dobrą fabułę (chociaż Whitaker jest raczej kiepskim przeciwnikiem, to jedyne co bym naprawdę zmienił) i kilka naprawdę bardzo dobrych wątków, jak choćby Saunders (miły ukłon w stronę Fleminga) czy udawanie przez Bonda przed Karą przyjaciela Koskova. Wysłanie Rosjanina rurociągiem do Austrii też jest świetnym pomysłem, podobnie jak „wybuchowy mleczarz”. Ćwiczenia w PTSie też są bardzo dobrym pomysłem podobnie jak i charakter Bonda, który nie zawsze „gra według zasad”. I wszystko to pasuje idealnie do starszego, wytrawnego agenta, który wiele już widział. Młody Dalton nie zawsze się tu sprawdza, zwłaszcza w scenie kończącej PTS („who are you?”). Jest w tym wszystkim nie tylko za młody ale i zbyt poważny. Nie można mówić „dobrze, że nalegałem, żebyś wzięła tą wiolonczelę” albo „mam tu zainstalowanych kilka dodatkowych opcji” tonem takim jakby mówiło się ”zabiję cię”. Nie można też ze śmiertelnie poważną minąć zjeżdżać na wiolonczeli po śniegu, pod ostrzałem, będąc ściganym przez oddział uzbrojonych milicjantów ani jechać samochodem, który chyba tylko szydełkować nie potrafi. To jest wszystko tak ściągnięte z kosmosu, że aż prosi się o typową dla Moore’a minę i jakiś komentarz. Dlatego też nie zagrała scena z latającym dywanem i nie znalazła się w filmie. Moore zrobiłby to świetnie. Mimo to, TLD to przyjemny dla oka film a Dalton sprawdza się perfekcyjnie w scenach romansowych i w bijatykach. To jednak nie wystarcza na Bonda.
15. Octopussy
Najmniej lubiany przeze mnie film Moore’a. On sam oczywiście (jak zwykle zresztą) jest świetny, natomiast fabuła jest bardzo przesadzona. Łączy ze sobą (co czasem zgrzyta) elementy bardzo dramatyczne i maksymalnie komediowe (jak szturm panienek na pałac Khamala czy Q w balonie). Złamana tu została zasada decorum i to w oczy czasem kole. Poza tym sama historia jest bardzo zagmatwana i czasem wydaje mi się, że jako całość nie ma większego sensu. Mimo to, dzięki Moore’owi, świetnemu Orumovovi (którego kocham za „follow that car!”), bardzo dobremu Khamalowi i Maud Adams, między którą i Bondem bardzo wyraźna jest elektryzująca chemia, ogląda się OP przyjemnie i jeżeliby nie koncentrować się na historii, to jest to naprawdę dobry Bond, dziejący się w iście malowniczej, indyjskiej scenerii.
16. Goldfinger
Kolejny w zestawie zaraz po MR i TND. Bardzo dobry początek, udanie przeniesiony na ekran z powieści Fleminga, i bardzo nudny środek i koniec. Zaprzepaszczono świetny kawał historii z książki, która po prostu była bardzo trudna do ekranizacji, zwłaszcza jej najlepsze elementy (jak moment, w którym Bond myśli, że umarł). Zepsuto zupełnie postać Goldfingera, którego z butnego, zepsutego intelektualisty wizjonera zrobiono zwyczajnego przygłupa o wielkich zapędach kryminalnych, a także postać Odd Joba, który w książce budzi strach a w filmie jedynie szeroki uśmiech.
Poza scenami gry w karty, „złotą dziewczyną” i pojedynczą sceną z laserem nie w tym filmie nic godnego uwagi. To jednak mimo wszystko wystarcza, żeby pobić sześć kolejnych.
17. Thunderball
Świetna książka i dużo gorsza ekranizacja. Pierwsza godzina jest jeszcze w porządku. Jestem w stanie darować pozbawienie Domino charakteru i tej jej zadziorności, niezależności a zupełną zmianę osobowości Larga. Jest w stanie nawet wybaczyć skrócenie scen w klinice i brak wyrażenia przez Bonda opinii o niej i wariactwie M na temat korzonków. To wszystko przez pierwszą godzinę trzyma się kupy i film przyjemnie się ogląda. Potem niestety zaczyna się tak dłużyć, że kilka razy zdarzyło mi się usnąć. Przede wszystkim Felix Leiter jest tu najgorszy ze wszystkich filmów. Bezpłciowy człowiek z tłumu. Tak wygląda i tak się zachowuje. Nie ma w tym filmie też żadnego napięcia. To przecież najtrudniejsza misja Bonda, najwięcej od niej zależy i dzieje się w takim krótkim czasie. Każda sekunda się liczy, a w filmie tego w ogóle nie widać. Wszystko jest straszliwie rozwleczone i zwyczajnie pozbawione jej. Gdyby nie Connery, który zaczyna tu wreszcie grać, i dobry PTS to wylądowałby jeszcze niżej w moim rankingu.
18. Diamenty są wieczne
Powiem bez ogródek – to moja ulubiona książka Fleminga. Najlepsza fabuła, bohaterowie, lokacje, najlepsze dialogi. Po prostu arcydzieło literatury szpiegowskiej. Film zaś to… gówno. Zero fabuły, beznadziejny Blofeld, kiczowate sceny akcji i efekty specjalne i znudzony do granic możliwości, w ogóle nie starający się Connery. Jedynymi elementami ratującymi ten film są Mr. Kid i mr. Wint i dobra rola Tiffany Case, chociaż i tak nie ma nic wspólnego z powieścią. Zmarnowany potencjał, byłem bardzo zawiedziony.
19. Żyje się tylko dwa razy
O tym filmie nie ma co się rozpisywać, bo to jeszcze większe dno od DAFu. Blofeld ciut lepszy ale ma głos jak pedał, fabuła beznadziejna i też ma bardzo mało wspólnego z książką, Connery też już się nie stara. Gdyby nie dobra rola Tigera to w ogóle nie miałbym siły tego oglądać. Najgorszy film Connery’ego.
20. W tajnej służbie jej królewskiej mości
Świetna książka, jedna z lepszych i beznadziejna adaptacja. Kiepski scenariusz, nie wykorzystujący w pełni potencjału książki dałoby się jeszcze uratować, bo większość obsady dobrze gra (poza Savalasem, który jest zupełnie bezpłciowym Blofeldem), ale wszystko spartolił George Lazenby. Facet nie ma za grosz charyzmy i stylu, w ogóle nie umie grać i wygląda jak utrzymanek jakieś bogatej, rozpieszczonej arystokratki.
W ogóle nie pasuje na Bonda i położył film. A szkoda, bo pościg na śniegu był całkiem niezły, nawet jak na źle zrobioną adaptację książki.
21. Casino Royale
Pierwszy występ Daniela Craiga jako agenta 007 i totalna rewolucja. Reboot serii? Nie, początek zupełnie nowej, ze starą to nie ma nic wspólnego, chociażby przez fakt, że dzieje się współcześnie a nie w latach ‘50tych i M jest kobietą. Poza tym Bond nie ma za grosz stylu i klasy a całą fabuła opiera się na tym, że wszyscy biegają, strzelają i zabijają się nawzajem bez ładu i składu a potem grają w karty i… nic. Nie ma czasu ani żeby polubić bohaterów ani ich znielubić. Może poza Bondem, który jest totalnym zaprzeczeniem Bondowości. Ale poza tym to to wszystko jest strasznie nudne. Nawet jak na film sensacyjny CR jest bardzo słabe. Jak na Bonda – beznadziejne. No bo kto widział Bonda, który lata po dźwigach i wysadza w powietrze co się da w imię zasady „jednego mniej”? Kto w ogóle widział Bonda zabijającego z zimną krwią, z przyjemnością? Ja nie, a wy? Poza tym miało być niby tak realistycznie i „down to earth” a wyszła totalnie odrealniona sieczka. Wspomniane już latanie po dźwigach, przebijanie się przez ściany… Myślicie, że jakby komuś zmasakrowali tak krocze, to miałby siłę chodzić? Na pewno nie w ciągu następnego roku.
22. Quantum of Solace
Tutaj to się dopiero zaczyna zabawa. Zero fabuły, zero sensu, zero… wszystkiego.
W tym filmie o nic nie chodzi. Wszyscy bez przerwy ganiają się po dachach, ulicach, jeziorach, pustyniach, operach, zabijają się, strzelają, a wszystko to na dodatek nakręcone tak, że ni cholery nic nie widać. I tutaj pojawia się moje pytanie: jaki to ma wszystko cel? Co do czego prowadzi? Tam nie ma żadnej historii, jest gra komputerowa od początku do końca i to na dodatek głupia. I zmarnowali przy tym piękną Olgę Kurylenko, która zasługiwała na dobrą rolę. Poza tym w tym filmie nie ma Bonda. Nie widać go, jest postacią drugo- jak nie trzecioplanową. Masakra.