Cytuj:
Dlaczego Rumuni potrafią ?
postawić kamerę na stole i włączyć rec każdy potrafi. nawet polski reżyser z niedowładem prawej półkuli, który naczytał sie Bravo Girl i naoglądał TVN Style, po czym nakręcił Lejdis. wróćmy jednak do kinematografii rumuńskiej. Rumunia kojarzy mi sie eksportem krawatów i wyczynowym wypasem kozic górskich. żartowałem. Rumunia kojarzy mi się z cyganami, kradnącymi telewizory i cygańską dzieciarnią zasuwającą po wertepach zdezelowanym kaszlem. tyle na temat Rumunii.
człowiek ma w głowie siedem dziur: oczy, uszy, usta i dwie dziury w nosie. przystępując do oglądania 4 miesięcy, 3 tygodni i 2 dni bylem przygotowany na to, ze reżyser wetknie mi w każdy z tych otworów przynajmniej po jednym wielkim europejskim kutasie. zawiodłem się sromotnie: Cristian Mungiu nic mi nie wetknął. tzn. wetknął dopiero na końcu, pokazując płód zawinięty w ręcznik, ale w tym momencie byłem już tak apatyczny, że nic nie poczułem. mogłoby mnie przelecieć stado spoconych Murzynów. skwitowałbym to ziewnięciem.
o czym mówi Mungiu? Mungiu mówi o aborcji. że za czasów dyktatury Ceausescu było ciężko przeprowadzić ją w cywilizowanych warunkach. że biedne dziewczyny, opuszczone przez swoich chłopaków, były zdane tylko na siebie. że lekarze, przeprowadzający skrobanki, to nieczułe chamy. że gdyby dziewczyna przyznała się przed ojcem, iż zaszła w ciąże, stary by ja z miejsca wydziedziczył i tak dalej. o takich właśnie odkrywczych rzeczach mówi Mungiu. mało tego, mówi również o tym, że męski punkt widzenia różni się znacząco od żeńskiego punktu widzenia, tj. chłopaki bagatelizują, nie myślą o konsekwencjach i takie tam dyrdymały.
no dobra, mówić to jedno, a pokazać to drugie. jak Mungiu wizualizuje swoją przemowę? otóż Mungiu - zgodnie z zaleceniem koryfeusza filmowego nieuctwa j** Larsa von Triera - cofa się do średniowiecza (czytaj: epoki "kiedy dogma była cool") i kręci. w sumie kreci to za dużo powiedziane. raczej ustawiam kamerę na kontuarze w recepcji albo stoliku w pokoju hotelowym, włącza rec i idzie sobie. kamera nagrywa, nieruchawi bohaterowie coś tam bełkoczą po rumuńsku, po czym Mungiu wraca, naciska stop, przestawia kamerę (np. na parapet) i nagrywa dalej. w całym filmie odnotowałem bez przesady tuzin cięć montażowych. jak wiadomo, dogma nie lubi cięć, statywów, sztucznego oświetlenia, steadycamu i innych szatańskich wynalazków rodem z zepsutego hollywoodu. dogma lubi życie w swej przypadkowości, rozedrganiu i naturalności. słowem, propaguje nieuctwo w najczystszej postaci. ustaw, Stasiu, kamerę na krawężniku. nieważne, co zarejestrujesz. ważne, że będzie widać gumiaki bohatera i śmietnik po lewej. zapomnijcie więc o przestawianiu kamery z jednej strony osi kontaktu na drugą w scenach dialogowych. Mungiu nie korzysta z technik jarmarcznych amerykańskich spektakli. Mungiu to europejski reżyser, który mówi o rzeczach ważnych
4 miesiące, 3 tygodnie i 2 dni to nietypowy film europejski. nietypowy, ponieważ zaskakuje brakiem szantażu emocjonalnego (wyjąwszy widok płodu, ale jak się rzekło, pojawia się on dopiero pod koniec, a wtedy człowiek jest już do tego stopnia znużony i zdegustowany, że najchętniej by ten płód rozdeptał). jeśli chodzi o moje odczucia, to kiedy zobaczyłem płód, przypomniała mi sie Martwica Mózgu. nie wiem czemu. pewnie jestem cyniczny albo się nie znam. z innych rzeczy rzucających się w oczy i charakteryzujących film Mungiu:
- montaż w postaci szczątkowej (chciałem napisać embrionalnej, ale to mogłoby zostać odebrane jako pokpiwanie z tragedii);
- beznadziejny, dyskwalifikujący warsztat;
- nieruchomi bohaterowie (siedzą, stoją, siedzą, stoją...)
- dialogi wypowiadane z werwą stuletniej staruszki podłączonej do respiratora;
- przepalone kadry (rezultat zakazu używania sztucznego oświetlenia na planie);
- ślamazarna, wypłukana z jakichkolwiek, nawet najbardziej pierwotnych emocji narracja;
- zakończenie mające sugerować, że film był mądry i ważny;
plusy? tak, jeden plus znalazłem (innych nie odnotowałem z czystej złośliwości, ponieważ przemawia przeze mnie zajadła nienawiść do europejskiego kina artystycznego). postać pana od skrobanki. podobał mi sie sposób, w jaki potraktował dziewczyny. nie chodzi o to, że przeleciał jedną w ramach zapłaty za usługę. chodzi o to, że reżyserowi udało się pokazać, iż bohater kontroluje sytuacje. nieuzbrojonym okiem widać, że facet zna się na rzeczy i przeprowadzał milion podobnych zabiegów.
rumunski filmik otrzymal w 2007 roku zlota palme w Cannes. odczytuje to w kategoriach makabrycznego żartu. taki na przyklad Zodaic nie dostał nic - też surowy, minimalistyczny, powolny, ale przeciez nie mozna nagradzac jankeskich kryminałów, bo są puste i tam tylko akcja dla plebsu. zamiast tego będziemy nagradzać ostentacyjnie antyfilmowe, antyamerykańskie i mega pozerskie historyjki, byle tylko było artystycznie, ambitnie i na pohybel głównemu nurtowi. a tak na marginesie to powiem, ze dla mnie cały cyrk pod tytułem Cannes stracił jakąkolwiek wartość z chwilą przyznania złotej palmy dokumentowi Moore'a Fahrenheit 9.11. równie obleśnego, ociekającego polityką werdyktu nigdy nie słyszałem. abstrahuje w tym momencie od wartości merytorycznej samego filmu, która była zerowa - nawet najbardziej odmóżdżony wyznawca Dnia niepodleglosci nie dał się zmanipulować.
na zakonczenie refleksja: w filmie Mungiu jest jeden kapitalny moment (w sensie: pozwalający łatwo uchwycić różnice między amerykańskim podejściem do kina a europejskim). laska wykrada sprężynowca z walizki. rekwizyt o sporym potencjale dramaturgicznym nie zostaje wykorzystany. nie twierdzę, że należy wykorzystywać noże do zabijania facetów od aborcji. twierdze jedynie, że fajnie by było, gdyby facet zauważył jego brak. pewnie zaraz ktoś napisze, ze tylko w durnych hollywoodzkich filmach, jak pojawia sie strzelba, to z góry wiadomo, ze w ostatnim akcie wystrzeli. no cóż... po pierwsze pomysł ze strzelba nie jest hollywoodzki tylko rosyjski, a po drugie, wole strzelbę, która strzela niż strzelbę, która se wisi, żeby krytycy mogli pisać jaki to filozoficzny film obejrzeli.