A ja pozwolę sobie dorzucić swoje trzy grosze, albo centy, jak wolicie
Mieszkam od kilku już lat na obcej ziemi (USA). Nie w Hollywood co prawda, ale jednak na tyle krajem tym rządzą znormalizowane prawidła, mające nawet nazwę "American Standard", że nie powinno mieć to znaczenia w świetle tego, co napiszę.
Komercja vs. Ambitne kino.
Statystycznie mogę się z takim podziałem zgodzić zakłądając margines błędu na poziomie 5%.
Tutejsze realia wyglądają tak, że Józek, Wiesiek czy nawet "JA" idę do banku, pierwszego lepszego, pokazuję managerowi biznesplan, czyli scenariusz i dostaję na niego kretyt, jeśli manager uzna, że bank na filmie zarobi.
Masa detali, o których nie będe pisał z braku miejsca, po których załatwieniu jesteśmy bogatymi producentami filmowymi, z dostępem do profesjonalnego sprzętu, doświadczonych ludzi i całej machiny filmowej.
Fakt, że nie naszą zasługą jest stan zaplecza filmowego w USA, ale na tym to właśnie polega, że ta machina jest ogromna, dobrze wyposarzona, ludzie mają doświadczenie i sprzęt, a my za odpowiednią opłatą dostęp do tego wszystkiego.
Mając dobry pomysł, który kupi garstka ludzi decydyjących o kasie stajemy się częścią tej machiny, dajemy zarobić rzeszy ludzi, którzy za tą kasę wyszkolą się jeszcze lepiej, zakupią więcej nowego sprzętu itp, itd. Od tego, czy film będzie kasowy czy nie zależy już tylko nasza kariera i ewentualne przyszłe referencje oraz zarobek inwestora, który w przytoczonym przykładzie nam zwisa i powiewa. W razie klapy i tak ubezpieczenie pokryje straty. Jedynym poszkodowanym będzie widz, który zapłaci za bilet na lipny film.
Czytałem kiedyś o procesie tworzenia rosyjskiej "Nocnej straży". Z braku zaplecza technicznego do produkcji zaprzęgnięto ( czytaj; zmuszono z poziomu szczebla aparatu władzy) większość rosyjskich studiów i firm zajmujących się filmem, bo założenie było takie, że produkcja będzie w 100% rodzima. Udało się? Moim zdaniem nieźle, ale pytanie: jakim kosztem?
Może to zbyt jaskrawy przykład, ale dobitnie obrazuje to, do czego zmierzam.
Przy natłoku filmów USA, które reklamują się same i sprzedają jak ciepłe bułki na całym świecie mało kto poświęci kasę i to nie małą na konkurowanie z produktem gigantycznej machiny kształtowanej przez dziesiątki lat i może komercyjnej, ale dzięki temu dochodowej, jeśli finalny produkt będzie stworzony kosztem wielu wyrzeczeń, ograniczony językowo do wąskiego grona odbiorców i pewnie i tak szybko znikający w cieniu kolejnych dziesiątek filmów USA.
To zwykłe samobójstwo finansowe.
Więc co pozostaje, aby kręcić cokolwiek i aby ktokolwiek chciał to oglądać?
To oczywiście kino lokalne, skierowane do widza lokalnego, opowiadające o lokalnych sprawach, o których amerykanie nie mają pojęcia i nie nakręcą o tym nigdy filmu, lub też produkty "ambitne" poruszające morale, ale znów lokalne i oparte na lokalnych problemach.
Ehh, Europa jest zbiorem krajów o różnych językach i różnej kulturze, gdzie może za sprawą Unii dąży się do jakiej takiej normalizacji, ale w gruncie rzeczy każdy sobie rzepkę skrobie i niema co liczyć na jakąś unię filmowców.
Tutaj co prawda narodowości i kultury są wymieszane jeszcze bardziej, niż w europie, ale z uwagi, że to teren jednego kraju zmuszeni są wszyscy do unifikacji, normalizacji i kompromisów, a dodatkowo przepisy prawa stanowiące równość dla wszystkich dają szansę na wpływ każdego ogniwa łańcucha na końcowy produkt.
Niema moim zdaniem sensu dzielić kina na amerykańskie czy europejskie, ale na kino dobre i słabe z różnymi tendencjami i kierunkami, ale tak, jak można trafić na bubla made in USA, tak też można trafić na perełkę made in Poland, którą nawet ci źli i niedobrzy amerykanie podkupią, żeby wykonać własną wersję.
Pomysł + zaplecze techniczne do jego realizacji + wyszkolona kadra ludzi wszelkiej maści i na każde zawołanie + uniwersalny język + oczywiście finanse na całość projektu = to niezbędne elementy dobrego kina.
Sami sobie odpowiedzcie, kto czego niema i wszystko będzie jasne