W końcu byłem na Avatarze w Imaksie. Na pewno jest to film, który trzeba zobaczyć. Swoim rozmachem bije wszystko na głowę. Scenariusz? Do pewnego momentu w miarę w porządku. W drugiej połowie robi się mdła, banalna i maksymalnie naciągana historyjka. Apogeum tandety osiągnął chyba w momencie
UWAGA SPOJLERY
śmierci ojca Neytiri. "Weź mój łuk" - normalnie w tym momencie miałem ochotę roznieść kino z poczucia zdegustowania
Ale były też fabularnie ciekawe momenty, zwłaszcza w pierwszej połowie. Efekt trójwymiaru jest fajny, ale później rzeczywiście męczy. Aż kilka razy zdejmowałem okulary. I nie jest to coś tak niewyobrażalnie świetnego jak mi się wydawało, że będzie. Po prostu fajnie.
Śmiać mi się chciało, że ten Sully i jego panna przeżyli całą wyprawę, choć bombardował ich grom ludzi. Ale najlepsze było na końcu, kiedy pułkownik próbował zabić Jake'a i z ostatecznym unicestwieniem czekał kilka sekund, aż w końcu zabiła go laska. Typowo amerykańskie.
No i film jest zdecydowanie za długi, wielokrotnie ziewałem.
Ogólnie dałbym ocenę 6,5/10. Zbyt dobry na 6/10, bo jednak realizacja jest mistrzowska, ale zbyt nudno/banalnie na 7/10.