I ja się wybrałem - poniekąd niby zachęcony opiniami, ale tak naprawdę chciałem sobie udowodnić, że ten film nie będzie mi się podobał. Bo jak ma się niby podobać, skoro
Batman Burtona to jeden z tych filmów które mogę oglądać na okrągło, ? Jak może się podobać skoro Nicholsona i tak nikt nie przebije? No i w dodatku
Batman Begins - takie nie-wiadomo-co. Ni to rozrywkowe, ni głębokie. A jednak, nie wiem na ile to zasługa Nolana, film przypadł mi do gustu. Owszem czepiać się można: bezsensownej ilości wątków - ten z księgowym to chyba najgłupszy... chociaż zastanawiam się też nad Hong Kongiem. Ale widać, że wysunięte zostały jakieś wnioski(np. brak Holmes, nawet z tą gwarancją że już nigdy na plan nie powróci...
Samej psychologii też jakby mniej - jednak jak dla mnie i tak za dużo paplaniny. A i pojawiły się sceny które naprawdę mogą zapaść w pamięć. Chociaż i tak nadal nie brak takich przy których człowiek ma ochotę powiedzieć: "yyyy??". I największy As tego filmu - oczywiście... Joker. Nie ma się co wielce rozpisywać - to chyba ona przyczynił się do tego, że ten film jest coś wart.
Czego mi nadal brakowało? Gotham. Miasta w którym faktycznie ktoś taki jak Batman mógł się narodzić - te miasto po jakoś po prostu mi nie pasuje, a można było chociaż trochę ruszyć wyobraźnię i stworzyć coś dzięki czemu miasto nie byłoby takie... nijakie.
Ktoś powie, że to nie ma być jak w komiksie - no owszem, może i tak. Ale co tam robił ktoś taki jak Harvy "Rycerz w lśniącej zbroi" Dent? Przecież postać swoim lalusiowatym wyglądem bije(i to jeszcze jak) naszego eksministra(jakiego? podpowiedź - to samo stanowisko). Pierwsze skojarzenie – Shrek 2 i syn wróżki. Żeby nie było - nie czepiam się aktora, jego gry, czy "przemiany", tylko wyglądu. A ten porteret na końcu... u Joela postacie mnie nawet tak nie drażniły. No dobra, przeginam ale naprawdę to było, komi(ks)czne.
Uff. Ale ogólnie mogło być - nie żałuję, że poszedłem. I na pewno obejrzę go sobie jeszcze raz. Za jakieś 3-5 lat;) A bawiąc się w cyferki... To powiedzmy 7.5/10