no i stalo sie: na gruzach Cameronowej epopei o bitce ludzi z maszynami powstal serial opowiadający o przygodach Sahry Connor i jej syna Johna.
dotrwałem do momentu, kiedy nastoletnia cyborg otwiera drzwi pickupa i mówi do Johna, że jak chce żyć, to ma z nią iść. w sumie poziom tego, co zdążyłem zobaczyć, był rozpaczliwie tragiczny. i nie chodzi o różne SFXy, bo te wedle mnie mogą przypominać nawet intra z pierwszych gierek CD-ROMowych. chodzi raczej o poziom merytoryczny i zaplecze ideologiczne produkcji, która pod tym względem (a są to względy najważniejsze) swobodnie balansuje na granicy parodii dla znerdziałego gimnazjalisty. rozumiem, że nie jestem docelowym widzem tego filmu (wiekowo chyba wyrabiam czterokrotną normę), ale nawet mając 7 lat dostrzegłbym wszystkie prostactwa w Kronikach Sahry Connor.
odrębna sprawa to postać z tytułu. u Camerona Sahra była przede wszystkim konkretnym żołnierzem i matką, walczącą o życia syna jak przysłowiowa lwica. nigdy nie patrzyłem na nią jak na kobiete. tutaj odwrotnie: patrząc na panią ze zdjęcia przychodzą mi na myśl różne rzeczy, ale niestety nie ma wśród nich walki z cyborgami. na domiar złego kobita paraduje po pokoju w obcisłych kieckach, chętnie pochyla sie do przodu i pokazuje kamerzyście, co ma do pokazania, a to wcale nie ułatwia koncentracji. swoją drogą, niebrzydka z niej lasia:
miło sie dziewoje ogląda, lecz panie reżyser nie o takie oglądanie tu idzie. spałeś pan na castingu czy jak? co sie zaś tyczy reszty obsady, to jest to po prostu niekończący się deliryczny koszmar. w konkursie na Największa Cipę Od Której Zalezą Losy Ludzkości serialowy John Connor z trendy fryzurą zająłby zaszczytne pierwsze miejsce zaraz obok hakującej usa bandy nerdów z DH4.0. Mostowowy Nick Stahl to przy nim prawdziwie zdesperowany wojownik o spojrzeniu pozbawionym złudzeń. kilka słów wypada również poświęcić zabójczym terminatorom. w przeciągu raptem 20 minut oglądania naliczyłem dwa złe cyborgi i jednego dobrego (nastolatka za kółkiem pickupa). od wszystkich bez wyjątku zionie na kilometr niewyobrażalnym buractwem i maksymalną taniochą. żaden z nich nie posiada zdolności w miare realistycznego odgrywania braku emocji. wszyscy jak jeden mąż walą takie durne facjaty do kamery, że operator pewnie z trudem tamował spazmy śmiechu. nie kumam zjawiska: Arnold ledwie co wybył z austriackiej siłowni i dał pokaz morderczej mimiki, a ci amatorzy robią miny jak wsiowe głupki. na wyżyny humoru i intelektualnego obciachu wspinają się scenarzyści w chwili, gdy każą złemu cyborgowi przyjść na lekcje i sprawdzić obecność w klasie. w momencie wyczytywania nazwiska Największej Cipy Od Której Zależą Losy Ludzkości, zmechanizowany belfer wyjmuje z uda pistolet i opróżnia chyba ze dwa magazynki, ani razu nie trafiając w spłoszony młodociany cel. jeżeli tak ma wyglądać bojowa skuteczność maszyn przyszłości, to wojnę z nimi wygrałaby nawet niedzielna drużyna paintballowa, uzbrojona w plujki i kamizelki z przeceny.
podsumowując: wszystko to, co Cameronowi przyszło z taką naturalnością i z czego Mostow zrobił przyzwoitą napierdalanke na lato, dla twórców serialu okazało się katorgą i rzeźbieniem w gównie. oceny końcowej wyjątkowo nie wystawiam, ponieważ zaliczyłem trochę więcej niż kwadrans filmu, a to nie upoważnia mnie do ferowania wyroków. moge jednak wystosować ostrzeżenie do tzw. zwykłych ludzi: ratujcie swój mózg, nie zbliżajcie się do tego.