Forum Kamera!Akcja
http://kameraakcja.pl/

Filozoficzne bla bla bla....
http://kameraakcja.pl/viewtopic.php?f=33&t=1607
Strona 1 z 2

Autor:  Mokotowski [ 08 Sty 2007, 09:23 ]
Temat postu: 

Piszesz: "Wielu młodych pcha się do filmu bez zaplecza w postaci wyobraźni i wrażliwości." Ja dodałbym do tego wiedzę - taką, którą wynosi się z całego kanonu literatury obowiązkowej dla każdego, kto chce coś napisać.
W większości takich dziełek wszystko sprowadza się do operowania narzędziem i oczekiwania, że zlepek obrazków (na ogół zapożyczeń z tego, co autor zobaczył na ekranie) stanie się filmem.
Marshall McLuhan i "Galaktyka Gutenberga" w tym miejscu się kłaniają...

Autor:  Mutegirl [ 08 Sty 2007, 12:23 ]
Temat postu: 

Jesteś wymagający Mokotowski, Galaktyka Gutenberga? Kto to czytał?
Ktoś w ogóle czyta jeszcze książki?
Większość jest już raczej członkami globalnej wioski, niż miłośnikami tajemnej wiedzy z (można już powiedzieć) starodruków. A i ogólna niechęć do bezdotykowych i bezzapachowych e-booków jest znana.
A to o czym mówisz - zlepek obrazków - to już ani chybi cyberprzestrzeń przeniesiona do reala. Konsensualna halucynacja, ogromna złożoność, odwzorowanie danych pobieranych z całego świata (Neuromancer, William Gibson pozdrawia McLuhana)
Czy mądry byłby wniosek, że człowiek odgrodzony od oglądania i czytania miałby świeże pomysły bez zapożyczeń?
Czy, powiedzmy w tym minutowym konkursowym filmie potrzeba tabula rasy, czy też mnogości doświadczeń, by je zmutować i stworzyć nową jakość?

Autor:  Mokotowski [ 08 Sty 2007, 12:43 ]
Temat postu: 

Chyba muszę zacząć od tego, że już od lat wszelka twórczość to mniejszy czy większy epigonizm - i tego się już nie da uniknąć. W każdym razie coraz rzadziej mamy do czynienia z przebłyskami geniuszu - i z tym też trzeba się pogodzić.
To, co napisałem, to tylka mała tęsknota do czasów, kiedy ludzie czujący potrzebę tworzenia, mieli obok tej potrzeby również odpowiednią podbudowę intelektualną. To tak, jak w przypadku kalejdoskopu: im więcej kolorowych szkiełek wewnątrz, tym bogatsze kombinacje. Nie starcza wszak sama znajomość archetypów - trzeba również znać możliwie najwięcej ich wariantów.
Wystarczy zajrzeć do niektórych wątków tu na forum - pomysły na miarę Dostojewskiego, które są skazane na całkowitą atrofię, bo braknie umiejętności patrzenia i wiedzy, bo wydobyć cały potencjał takiej historii. Powiem raz jeszcze: wyobraźnia nie może funkcjonować w próżni - by ją ożywić, trzeba ją karmić i pielęgnować. To dokładnie ta sama różnica, która dzieli inteligencję wrodzoną od erudycji.
Ergo: człowiek odgrodzony od dorobku innych jest skazany - nawet przy przebogatej wyobraźni - tylko na to, czego jest w stanie doświadczyć na swoim osobniczym terytorium. W najlepszym razie jest to tylko otwieranie dawno otwartych drzwi.
A co do konkurowej jednominutówki - nie wiem, jak Ty, ale ja osobiście jestem przekonany, że jest to wyzwanie arcytrudne, jeśli za warunek przyjmiemy oryginalność spojrzenia.

Autor:  santi [ 08 Sty 2007, 12:47 ]
Temat postu: 

Czuję się jak w filmie Woody'ego Allena. Z McLuhanem miałem dość pobieżny kontakt na zajęciach z kultury audiowizualnej a po jego dzieła nie chciało mi sie sięgać.

Swoją drogą dobrze, że Mutegirl się pojawiłą - może przestaną nam wreszcie zarzucać, że "warszawka" szpanuje trudnymi słowami :)

Oglądając filmy robione przez nastolatków na wyśmiany przez pewnego forumowicza konkurs the one minutes jr stwierdziłe, że 60 to cholernie dużo aby przekazać pewną myśl. Rzecz w tym, żeby mieć coś do powiedzenia i mieć też pewien sposób na powiedzenie tego. Stąd te filmy dla "fachowców" są zbytnio amatorskie i pełne błędów a dla anarchizujących artychów zbyt tradycyjne a dla ludzi pozbawionych wyobraźni i wrażliwości - zbyt naiwne.

Niemniej jakby nie patrzeć - da się. Minimum percepcyjne to 1 sekunda więc sporo można pokazać w ciągu minuty.

W ogóle nie wierzę w coś takiego jak "tabula rasa" odnośnie tworzenia filmów. Film karmi się filmem bardziej niż innymi dziedzinami sztuki i choćby od strony realizatorskiej trzeba wiedzieć z której strony patrzeć. A ze strony treści: parę razy już zrzymałem się na kolejny "ambitny scenariusz o samobójstwie" napisany przez nastolatka. Dla mnie to rutyna ale ktoś kto nie siedzi choćby na tym czy innym forum ma przeczucie, ze oto tworzy coś oryginalnego.

Nie sądzę aby ktoś odcięty od litertury i filmów był w stanie stworzyć coś oryginalnego i zrozumiałego zarazem dla ludzi z naszego kręgu cywilizacyjnego. Zwłaszcza, że żyjemy w czasach kiedy zapożyczenia są częścią niemal wszystkiego.

Autor:  Mutegirl [ 08 Sty 2007, 12:59 ]
Temat postu: 

Och Mokotowski, czasem zadziwia mnie w Tobie Panie nagła wypowiedź, która wyjmuje mi z przestrzeni między uszami niewypowiedziane jeszcze myśli i obleka je w egzotyczne ale jakie swojskie dźwięki.
Zgadzam się niemalże z wszystkim, oprócz tego, że jednominutowy konkurs to ciężkie wyzwanie. Tu przychylam się do wypowiedzi imć Santiego, że można pokazać wiele.
Owszem przy założeniu, że oryginalność jest wyróżnikiem, nie będzie to łatwe... ale jaka jest właściwa definicja oryginalności?
Czy podlega pod nie nowe spojrzenie na stary temat?

Autor:  santi [ 08 Sty 2007, 13:06 ]
Temat postu: 

No właśnie... łatwiej zdefiniować popłuczyny niż coś oryginalnego (bo nawet przez negację tej pierwszej definicji nie zawsze się udaje).

Dla mnie oryginalny film to filmy który ma "coś" oryginalnego, nawet (a może ZWASZCZA) kiedy opowiada znaną już historię. Czasem przez postawienie schemtu na głowie a czasem przez lekkie przesunięcie akcentów czy punktu widzenia. Sama historia jest dla mnie drugorzędna jeśli chodzi o oryginalność a ważniejsze to jak jest opowiedziana.

Autor:  Mutegirl [ 08 Sty 2007, 13:09 ]
Temat postu: 

Czyli oryginalny film będzie traktował o tym, czego nikt jeszcze nie pokazał, mimo, że to samo funkcjonuje nie sfilmowane i banalne w życiu wielu ludzi, tak?

Autor:  santi [ 08 Sty 2007, 13:30 ]
Temat postu: 

Nie nie... nie o to mi chodzi. W filmie własnie cenię to co niebanalne i nie pojawiające się w życiu zwykłych ludzi (a przynajmniej za często) bo wtedy nie potrzebował bym filmów w ogóle. Chodzi mi o to jaka jest różnica między "Szczękami" a "Great White" - ta sama historia ale jeden to arcydzieło a drugi włoska podróba.

Oryginalność dla mnie to np. wymiana bohatera na kogoś nietypowego np. Detektyw Monk i jego nerwice, nietypowa obsada jak w "15:10 do Yumy" gdzie etatowy "goodguy" zagrał bandytę i milion innych niuansów.

Autor:  Mokotowski [ 08 Sty 2007, 13:38 ]
Temat postu: 

Oryginalność bardzo skutecznie wymyka się definicjom - tu zgadzam się z Santim - bo decyduje o niej w dużej mierze stan ducha odbiorcy w chwili kontaktu z dziełem. W końcu, jak chcą teoretycy, dzieło sztuki to wypadkowa aktywności twórcy i pasywności odbiorcy. Innymi słowy, każdy ma świeżość na swoją miarę.
Z drugiej strony na kreowaną rzeczywistość można spojrzeć przez pryzmat fenomenologii (może nie do końca w oryginalnym ujęciu Husserla) - a wtedy dojdziemy do punktu docierania do istoty zjawisk i wyboru sposobu artykulacji. Wtedy banał może nagle przestać być banałem.

Autor:  Mutegirl [ 08 Sty 2007, 14:05 ]
Temat postu: 

Fakt, ichni metodolodzy badali jedynie to co widzieli i doświadczali, ale można pójść dalej.
Jeśli już mowa o fenomenologii to można użyć porównania, iż film to nie metanauka, która weryfikuje siebie samą (jak chciał ją stworzyć Hussler). Popatrzcie; biologia odwołuje się do fizyki i chemii, chemia do fizyki, fizyka do matematyki itd. Nie ma nauki jakby najbardziej podstawowej, takiej właśnie metanauki. Więc z racji rzeczy, wszystko na tym świecie będzie się do czegoś odwoływało.
To, że chcę zbadać film w aspekcie fenomenologicznym, już jest naruszeniem zasad tej nauki. Nauka Husserla zakłada że jesteśmy obiektywni i badamy tylko to co chcemy zbadać. Np. załóżmy, że badamy ducha;
nie szukamy niczego poza tym, to nas ogranicza, ale zarazem zmniejsza szanse na błędne wnioski. Poza tym, odrzucając nawet podmiot poznający unikamy subiektywizmu
(ultrakatolik - "duch jest zly";
Fox Mulder - "Duch to szarak",
sześciolatek- "I see dead peoples" )

Spójrzcie, z innej beczki, zasada Heisenberga mówi, że nie można zakładać, iż świat obserwowany przez nas taki właśnie jest jak go postrzegamy, ponieważ sama nasza obserwacja już go zmienia i narusza.
Oj wielka jest przestrzeń słowa oryginalność. I tak naprawdę, wszystko co powiemy nijak się będzie miało do właściwej emocji widza w kinie.

Autor:  Mokotowski [ 08 Sty 2007, 14:24 ]
Temat postu: 

I to ostatnie zdanie Mutegirl oddaje sedno sprawy. Z jedną jedyną poprawką, że nawet ten sam widz może doświadczać różnego odbioru tego samego dzieła w zależności od aktualnych przeżyć i wynikającego z nich "stanu ducha".
Aczkolwiek z drugiej strony nie można się oprzeć wrażeniu, że wszystkie bardzo mądre teorie mówią jedno: niczego nie da się zrobić. I kołacze mi się po głowie stwierdzenie jakiegoś teoretyka fotografii, że zrobienie zdjęcia to połączenie szeregu czynności, które niemal wzajemnie się wykluczają - co jednak nie przeszkadza temu, że codziennie miliony ludzi robią udane (przynajmniej technicznie) zdjęcia...

Autor:  santi [ 08 Sty 2007, 14:40 ]
Temat postu: 

Gdyby jeszcze Heisenberg i McLuhan wiedzieli jak zrobić cieakawy film to byłby z tego jakiś pożytek :/

Problem z teoretykami jest taki, że próbują wszystko usystematyzować, znaleźć mądre przepisy i reguły... są jak odkrywcy nowego świata ignorujacy fakt, że daną okolicę co najmniej dwa razy dziennie odkrywają tubylcy w drodze na polowanie i z powrotem.

W przypadku filmu jest to bywa drażniące bo człowiek robi po prostu film z kosmicznym stworem a potem przez dziesięciolecia stada dziwaków robią doktoraty analizując aspekty o których twórcy się nawet nie śniło.

Zrobił się niezły OffTop ale tyle tu mądrych słów, że aż szkoda przerywać.

Autor:  Mutegirl [ 08 Sty 2007, 16:10 ]
Temat postu: 

santi napisał(a):
Gdyby jeszcze Heisenberg i McLuhan wiedzieli jak zrobić cieakawy film to byłby z tego jakiś pożytek :/


Inny znany teoretyk i jak się okazało "udany" praktyk, Hitler, zapisał w zakazanej księdze (toczę z pamięci); "Kluczem do serca mas nie jest wiedza, ale wiara połączone z siłą i wolą. Wiara jest bowiem trudniejsza do zachwiania niż wiedza"
Na tym oparł wszystkie swe działania, jak i propagandę, a więc i filmy traktujące o jego idei. Nie muszę dodawać ilu w nie uwierzyło.

Czasem zastanawiam się, czy film,( jak i inna sztuka) nie jest wyłącznie wznieceniem zbiorowej ekstazy (jak w systemie totalitarnym), taki multi-stosunek autorów z odbiorcami.
Kiedyś taka współpraca bywała brzemienna w nowe doznania, nowe kierunki myśli.
Dziś coraz częściej odbiorcy zawinięci w antykoncepcyjną głupotę doznają wyłącznie ekscytacji formą. Ale co tu się dziwić, skoro to właśnie sami nadawcy mocno podkreślają jej atuty, pomijając walory treści.

Autor:  santi [ 08 Sty 2007, 16:13 ]
Temat postu: 

Teraz to już nie bardzo wiem do czego zmierzasz. A ten cytat z Hitlera to już w ogóle mnie przerasta.

Autor:  Mutegirl [ 08 Sty 2007, 16:45 ]
Temat postu: 

Umieściłam go, żeby dać przykład , że istnieją teoretycy ( i to nie tylko o pejoratywnym brzmieniu nazwiska), którzy potrafią tworzyć filmy, które porwą masy. Tu akurat pośrednio.
Cytat mówi o tym, by zjednać publiczność, widzów, trzeba dać im uwierzyć, nie muszą nic wiedzieć. Dlatego też, najbardziej udany film będzie tworzył nową rzeczywistość, będzie daleki od odwoływań. Wchłoną go wszyscy. To taki przepis na dobrą oglądalność.
Oczywiście nie mówię o mentalnych snobach, którzy sami dla siebie tworzą niszowe filmy.

To jest to o czym mówi Mokotowski, jeden film można obejrzeć na kilka sposobów, jeśli chodzi o emocje. Ale i na kilka sposobów, jeśli brać pod uwagę zróżnicowanie potrzeb.
Dla nas najlepszy jest wielopłaszczyznowy obraz karmiący wszystkie możliwe zmysły i umysł, ale dla ogółu prosty film jest najlepszy. Prosty, gdzie dialog o MC Royalu z Pulp Fiction przechodzi bez echa lub ignorancja przesłania geniusz rozmowy o pochodzeniu sycylijczyka od "czarnuchów" z Prawdziwego Romansu.

Autor:  Mokotowski [ 08 Sty 2007, 17:12 ]
Temat postu: 

Santi napisał: "odkrywcy nowego świata ignorujacy fakt, że daną okolicę co najmniej dwa razy dziennie odkrywają tubylcy w drodze na polowanie i z powrotem" - i nie bardzo potrafię się z nim zgodzić. Łatwo mi sobie wyobrazić mieszkańca jakiejś okolicy, który codziennie przemierza ją myśląc o codziennych, nie najprzyjemniejszych sprawach, któremu szumiące obok jezioro kojarzy się z wylęgiem komarów albo męczącym niezmienną rutyną łowieniem ryb na pożywienie. Łatwo mi sobie wyobrazić, że jego marzeniem jest wyrwać się z tej zapyziałej mazurskiej wiochy i ucieszki do wielkomiejskiego życia w takim na przykład Lidzbarku Warmińskim...
Ale czy zmienia to fakt, że ktoś - kto po raz pierwszy styka się z tą okolicą - może w zachwycie rozdziawić usta? Że aż go zatyka od tego piękna, którego tyle tu wokół? Piękna, którego tubylec może nie umieć dostrzec - bo to takie zwykłe, przygnębiająco codzienne?
A zatem może taki teoretyk mógłby autochtonowi podpowiedzieć zmianę punktu widzenia? Może starczyłoby tylko parę zdań, by człek zupełnie inaczej spojrzał na to, co go otacza?

Autor:  santi [ 08 Sty 2007, 17:24 ]
Temat postu: 

Kiedyś byłem w jednej dziurze na Mazurach i trudno było wymyślić lepsze określenie niż wylęgarnia komarów i myśl aby uświadamiać autochtonów jakimi są szczęśliwymi ludźmi nie przemknęła nawet przez moją głowę.

Mnie wciąż różni teoretycy próbują przekonać, że mam szczęście, że mieszkam w zielonej okolicy a nie w tej okropnej Warszawie albo, że Łódź jest taka klimatyczna i artystyczna itp.

Pytanie jaki pożytek byłby z takiego teoretyka? Jeśli trafiłby na odpowiedni krąg kulturowy mógłby posłużyć miejscowym jako główne danie i faktycznie zafundować jakieś oderwanie od "codzienności".

Autor:  Mokotowski [ 08 Sty 2007, 17:32 ]
Temat postu: 

A to - to już daleko posunięty relatywizm. Ciągnąc go dalej - jaki sens byłby w kształtowaniu postaw patriotycznych w kraju, co do którego tylu jego obywateli ma zastrzeżenia? Jaki sens byłby w krzewieniu krajoznawstwa - wszak wszędzie pełno insektów, końskiego i krowiego łajna, kurzu i brudu?
Można sprowadzać to do "filzoficznego bla bla bla" i nie dostrzegać co taka kwalifikacja oznacza...

Autor:  santi [ 08 Sty 2007, 17:44 ]
Temat postu: 

Wszystko jest względne. Jak to mówią: wszędzie dobrze gdzie nas nie ma.

Jeśli chodzi o postawy patriotyczne to w takim kraju ma to największy sens. Żadna sztuka być patriotą w kraju gdzie wszystko jest tip top. Tytułem dygresji powiem tylko, że póki co poważnie rozważam przeniesienie swojego patriotyzmu wraz z nosicielem do kraju o ustabilizowanym poziomie umysłowym sfer rządzących.

Dawno przestałem pytać o sens czegokolwiek. Robię mnóstwo rzeczy które mogą wydawać się bez sensu ale robię to i tak bo nic innego nie umiem albo nie lubię. Odkąd przestaliśmy być tylko nadrzewnym ssakiem zajmującym się dwoma rzeczami wszystko się pokomplikowało a kiedy zaczęto zadawać pytania o sens to już była równia pochyła.

Autor:  Mokotowski [ 08 Sty 2007, 17:48 ]
Temat postu: 

Z tą równią pochyłą to lekko przesadziłeś, Santi - czyżbyś chciał poderżnąć gałąź, na której siedzisz? Nie zapominaj, że Twoje zainteresowania to "nadbudowa", a nie "baza" - i to jej rację bytu często kwestionowali różni racjonaliści.

Strona 1 z 2 Wszystkie czasy w strefie UTC + 1 godzina
Powered by phpBB® Forum Software © phpBB Group
http://www.phpbb.com/